Maryja raz jeszcze udziela nam lekcji, uczy nas drogi miłości, służby i ewangelizacji. Uczy czynić „boskim” każdy moment naszego życia i przemieniać każdą ludzką relację w doświadczenie Nieba. Maryja jako Matka udziela nam lekcji, jak żyć Słowem w konkrecie naszego życia, w naszej codzienności, i jak w miłości i służbie braciom odkryć syntezę Ewangelii.
Wszystko należy czynić, patrząc oczami Boga, w Bożej miłości i Obecności. Maryja i Elżbieta uczą nas tego, kiedy spotykają się ze sobą po zwiastowaniu anielskim: „W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę” (Łk 1,39–41).
Łukasz, używając wyrażenia „w tym czasie”, nawiązuje ściśle do tego, co napisał wcześniej: „w szóstym miesiącu” [od poczęcia Jana]. Ten czas przywołuje Księgę Rodzaju, gdzie czytamy o stworzeniu człowieka przez Boga szóstego dnia. Liczba sześć składa się z sumy trzy plus trzy i w Biblii znaczy „kres, ograniczenie”. Oznacza to, że jesteśmy stworzeniami pełnymi ograniczeń, grzechów. Maryja w szóstym miesiącu udaje się z pośpiechem służyć Elżbiecie. Maryja wie, że idzie na spotkanie osobie ograniczonej, starej, pozbawionej sił. I wcale nie idzie do Elżbiety po to, by oznajmić wszystkim wielki cud, który Bóg w niej uczynił. Nic z tych rzeczy! Ona idzie służyć małemu i nędznemu stworzeniu, oddając się całkowicie do jego dyspozycji. Maryja w ciszy służy temu „nic”, które jest przed nią. Służy niedoskonałemu stworzeniu, a w nim pragnie służyć ludzkości, której brakowało Boga.
To dla nas wielka nauka. Musimy zrozumieć, że nie powinniśmy nigdy służyć innym po to, by dostać w zamian jakąś przysługę. Nie możemy służyć interesownie, z zamiarem otrzymania czegokolwiek. Tak jak Maryja powinniśmy świadomie posługiwać tym, których wybrał Jezus: ubogim, ograniczonym, najmniejszym. A my, przeciwnie, jak często pomagamy komuś bogatemu lub wykształconemu, kto może odpłacić się nam finansowo lub podziękować za pomoc? Maryja zaś wybiera to, co wybrał Bóg: to, co najmniejsze.
„W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy”. (Łk 1,39)
A czyni to z pośpiechem! Nie przejmuje się swoim stanem fizycznym, tym, że w jej łonie jest obecny Syn Boży. Śpieszy się, by służyć, nie patrząc na siebie samą. Miłość jest skuteczna, gdy człowiek nie spędza życia na przygotowywaniach i opracowywaniu „planów pięcioletnich”. Ogólnie mówiąc, Kościół w służbie miłości wielokrotnie przylgnął zanadto do programów, spotkań i rozmów, które kończą się na papierze i tak umierają.
A my? Jakże często odkładamy na bok to, co było dla nas zbawieniem – jak nasze osobiste spotkanie z Bogiem – bo zaczynamy „rozumować”, i to „rozumowanie” przejmuje kontrolę nad naszymi myślami? Tak oto nie myślimy już o tym, że Jezusa spotykamy na nowo w ewangelizacji. Maryja z pośpiechem poszła służyć, bo ktoś potrzebował spotkania ze Zbawicielem. A co takiego my czynimy z pośpiechem? Czy duchowa, a nawet fizyczna śmierć drugiego człowieka nie robi na nas dziś wrażenia?
„Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę” (Łk 1,40–41). Ten krótki fragment ukazuje nam wspaniały obraz. Dwie osoby spotykają się i tak oto objawia się obecność Ducha Świętego. W tym wersecie Łukasz przypomina nam podstawową prawdę: moja służba realizuje się w cudowny, wspaniały sposób, jeśli ja, tak jak Maryja, trwam w Bogu i mam w sobie Boga. Moje czyny miłosierdzia będą miały wartość tylko jeśli żyję w Bogu, jeśli moja dusza trwa w harmonii ze Stwórcą i jeśli robię to, co przykazał nam czynić Jezus: kochać w Bogu, służyć w Bogu. Nie mogę i nigdy nie powinienem pełnić dzieł miłosierdzia tylko dlatego, że odczuwam czysto ludzkie pragnienie lub po to, by egoistycznie poczuć się spełnionym jako osoba.
Niestety, nasze działanie jest często czysto ludzkie, filantropijne. Służę ubogim, pragnąc za to zapłaty lub przebywając w towarzystwie znajomych. Odwiedzam ich, by poczuć się spełnionym, szczęśliwym, bardziej świętym… A z biegiem czasu wszystko mija! Ilu z nas – pełnych zapału, świeżo po nawróceniu, spędzaliśmy całe noce z braćmi z ulicy? A czy teraz żyjemy tym samym radykalizmem? Jeśli tak wygląda nasza służba, to nie trwaliśmy i nie trwamy w Bogu! Jeżeli w centrum mojego życia nie ma Jezusa, wówczas nie widzę Jezusa, który żyje w ubogich.
Maryja poszła z pośpiechem, aby służyć – ale ona wybrała się z żywym Jezusem w niej samej, w swoim łonie. Ofiarowuje jedyną rzecz, jaką ma: Jezusa. Nie poszła po to, by czynić dobro, ale aby zanieść Elżbiecie Jezusa. To jest prawdziwe dzieło miłosierdzia. To obecność Jezusa we mnie nieustannie porusza mnie do tego, by kochać i służyć bez ograniczeń. Tak oto staję się „Jezusem dla drugiego człowieka”. Służba, dzieło miłosierdzia ma sens wyłącznie, jeśli ja sam „jestem Jezusem”, jeśli kocham Miłość, jeśli żyję Słowem, Eucharystią. Jeżeli będę dawać innym siebie samego, z biegiem czasu napotkam tylko niepowodzenie, zmęczenie, odrzucenie, a nawet nienawiść drugiej osoby, bo człowiek, kochany po ludzku, pokazuje i będzie nieustannie coraz bardziej pokazywał swoje ograniczenia, egoizm, brud, grzech. Święte miłosierdzie urzeczywistnia się tylko wtedy, gdy kocham jak Jezus i w Jezusie. Maryja nie przejmowała się tym, że Elżbieta była stara, że mieszkała daleko, że czuła strach i ukrywała się przed ludźmi. Maryja zaniosła Elżbiecie Jezusa!
„W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy”. (Łk 1,39)
„A Duch Święty napełnił Elżbietę” (Łk 1,41). To jest owoc miłości Maryi: Elżbieta otrzymała Ducha i napełniła się radością. Pięknie jest obserwować, jak obecność Jezusa, dana przez Maryję, przyciąga Ducha. Nasze miłosierdzie, nasza służba tym najmniejszym czy każdemu człowiekowi, którego spotykamy, powinna mieć jako punkt początkowy i końcowy niesienie Ducha Świętego, powinna prowadzić tę osobę do ponownych narodzin w Duchu Świętym: Jezus we mnie spotyka się z Jezusem w drugim człowieku i nasza wzajemna miłość rodzi Pięćdziesiątnicę! To powinien być nasz cel: nieść Ducha Świętego wszystkim tym, którym służymy w dziełach miłosierdzia.
Niech drugi człowiek, spotykając nas, może wydać okrzyk jak Elżbieta: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona” (Łk 1,42).
o. Antonello Cadeddu